Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prorocy Izraela popodnosili swoje ręce krwawe i zawołali:
„Jakże zdjąć je możemy, kiedy ręce nasze przecięte są na dwoje i palców u nich niéma!
„Rzeki Babilonu głośno szumiały od wielkiego dziwu, a wiatr płakał w lutniach na drzewach wiszących, bo prorocy Izraela rozcięli sobie ręce na dwoje, ażeby nikt zmusić ich nie mógł do śpiewu na ziemi wygnania!“
Kiedy Abel wymawiał ostatnie wyrazy staréj legendy, do izby weszła Gołda. Niosła ona w jednéj ręce na splecionéj ze słomy podstawie dwa kubki gliniane, w drugiéj — dzbanek lśniący, napełniony mlekiem. We drzwiach, które rozwartemi za nią zostały, stanęła koza, odbijając białością na czarném tle sionki. Dziewczyna, w długiéj, spłowiałéj spódnicy, z czarnym warkoczem rzuconym na plecy staréj koszuli, wylała w kubki pieniące się mleko i podawała je dziadowi i gościowi. Chodziła po izbie cicha i lekka, z uśmiechem tylko na poważnych ustach. Potém usiadła i prząść znowu zaczęła. Izbę zaległa cisza zupełna, stary Abel rozpoczynał jeszcze dawną historyą jakąś cichym szeptem, ale wkrótce zamknęły się usta jego, ręce opadły na snop łozowych prętów, a głowa nieruchomo spoczęła przy ścianie.
Koza zniknęła z progu, słychać było jeszcze przez chwilę szamotanie się jéj w ciemnéj sionce, lecz po chwili i to umilkło. Młodzi ludzie zostali sami jedni wobec uśpionego starca i gwiazd, które zaglądały przez nizkie okienko. Ona przędła — ze wzrokiem utkwionym w twarz młodzieńca, siedzącego zdaleka; on spuścił powieki i myślał.
— Gołda! — ozwał się po długiéj chwili, — prorocy Izraela, którzy sobie ręce porozcinali na dwoje, aby niewolnikami swoich panów nie być, wielkimi byli ludźmi...
— Oni nie chcieli nic robić przeciw sercu swemu! — poważnie odpowiedziała dziewczyna.
Milczeli znowu. Wrzeciono szemrało w ręku Gołdy, ale coraz ciszéj jakoś i wolniéj. Przez źle spojone stare deski ścian wnikały powiewy wiatru i chwiały żółtym płomykiem świecy.
— Gołdo! — ozwał się Meir, — czy tobie nie straszno w téj samotnéj chacie, kiedy jesień i zima długie, czarne ciemności na swiat spuszczają, a wichry wielkie przez te stare ściany do izby wlatują i jęczą?
— Nie; — odpowiedziała dziewczyna, — mnie nie straszno, bo Przedwieczny strzeże biednych chat, co w ciemnościach stoją, a kiedy wiatry wlatują tu i jęczą, ja słucham historyj tych, które opowiada zejde, i jęczenia tego nie słyszę!
Wzrok Meira, miękki i pełen litości, spoczywał na twarzy poważnego dziecka. Gołda patrzała na niego nieruchomemi oczyma, które błyszczały zdala, jak czarne, ogniste gwiazdy.
— Gołda! — rzekł znowu Meir, — czy ty pamiętasz historyą o Rabbi Akibie?