Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
III.

Parę miesięcy minęło. Ciepły dzień majowy kończył się wieczorem wonnym i pogodnym.
Niewiele przed zachodem słońca, brzegiem wązkiéj uliczki, najuboższemi z pomiędzy wszystkich domowstwami ostawionéj, postępowały zwolna dwie istoty. Jedną z nich była koza, biała jak śnieg, drugą, — dziewczyna wysmukła i chuda. Koza szła naprzód, podskakiwała co chwila, aby uczepić się gałęzi drzew, rosnących tu i ówdzie. Wydawała się zwinną, swawolną i szczęśliwą. Idąca za nią dziewczyna poważną była i zamyśloną. Wiek jéj trudnoby określić. Mogła miéć lat trzynaście, albo siedmnaście. Jakkolwiek bowiem wysoką była, kształty ciała jéj drobne, suche, z powstrzymanym może rozrostem, wydawały się dziecinnemi. Ale chód jéj i wyraz twarzy posiadały powagę i smutek wczesnéj dojrzałości. Na pierwszy rzut oka wydawała się brzydką. Nie przyozdabiał jéj wcale, wdzięków jéj, jeżeli miała jakie, nie udwydatniał strój ubogi, złożony ze spłowiałéj perkalikowéj sukni, z pod któréj wązkich fałd ukazywały się stopy, nawpół tylko okryte obuwiem grubém i płytkiém, a któréj stanik luźny i obwisły krył się u szyi pod kilku sznurami drobnych, w różne kształty połamanych, korali. Od czerwoności jedynéj téj, zbytkownéj ozdoby jéj stroju, żywo odbijała głęboka śniadość, okrywająca chude i zapadłe nieco jéj policzki; pod gęstemi brwiami wielkie, głęboko osadzone oczy patrzały czarną jak aksamit źrenicą, a nad wązkiém, ciemném czołem, wiły się, splątanemi kędziory, włosy hebanowéj czarności.
W całéj postaci dziecka tego, czy téj kobiety, było coś dumnego i dzikiego zarazem. Szła wyprostowana, poważna, zamyślonym wzrokiem śmiało patrząca kędyś w dal; lecz przy każdym żywszym usłyszanym szmerze ludzkich głosów, przystawała i, przycisnąwszy się do płotu albo ściany, spuszczała oczy, nie trwożnie, posępnie raczéj i niechętnie, tak, jakby wszelkie spotkanie się z ludźmi przykrém jéj być musiało. Jedna tylko biała koza nie sprawiała jéj obecnością swą żadnéj przykrości. Owszem, dziewczyna wiodła za nią od chwili do chwili baczném wejrzeniem, a gdy zwinne stworzenie oddalało się od niéj zbytecznie,