Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Reb Mosze, którego ciemne policzki pałały od kilku kielichów wina, gościnnie mu przez gospodarzy podawanych, porwał się nagle ze swego stołka i kilku szerokiemi susami, z głośnym okrzykiem i z twarzą ku sufitowi wzniesioną, wyskoczył na środek izby.
— Sabbat! Sabbat! Sabbat! — krzyczał, gwałtownemi ruchy trzęsąc głową i ramionami; — Frejd! frejd! frejd! — powtarzał, — cała niebieska familia raduje się i tańczy w Niebie! — Dawid tańczył i skakał przed Arką przymierza; dla czegożby doskonały pobożny tańcem i skakaniem serca swego rozradować nie miał?
Tańczył i skakał, wzdłuż i w poprzek przebiegał szerokiemi kroki przestrzeń znajdującą się dokoła stołu, przysiadał do ziemi, pochylał się, a potém coraz bardziéj wyprężał w górę ramiona i twarz ku sufitowi podnosił. Coraz téż ciężéj i głośniéj, ciężkie, nagie stopy jego, plączące się w wązkiéj pochwie płóciennéj, opadały na drżącą pod niemi podłogę.
Dla wszelkiego obcego oka ciekawym byłby widok uczuć, które odbijały się na twarzach ludzi obecnych temu exstatycznemu tańcowi. Stary Saul i synowie jego spoglądali na tańczącego z najdzwyczajną powagą i uwagą. Najlżejsze drgnienie uśmiechu nie poruszyło ich ustami. Zdawaćby się mogło, że na szalone skoki mełameda patrzali oni, jak wierzący zwykli są patrzéć na dokonywanie mistycznego, lecz świętego obrządku. Wprawdzie w przyćmioném latami, lecz mądrém jeszcze oku Saula, migotały od czasu do czasu światełka jakieś, do tajonych, przykrych uśmiechów szyderstwa podobne; lecz nikt ich dostrzedz nie mógł, bo starzec przykrywał nawpół źrenice swe zżółkłemi powiekami. Ber z płowemi włosy i szklistém wejrzeniem siedział wyprostowany i poważny także, lecz czoło jego zmarszczyło się w sposób niemal bolesny, a oczy tkwiły w ziemi. Meir na obu dłoniach wsparł głowę i zdawać się mogło, że nie słyszał i nie widział, lub usiłował nie słyszéć i nie widziéć tego, co działo się dokoła. Kobiety za to dziwowały się wlelce tańcowi Reb Mosza, kołysały postacie swe w takt wybijany przez bose stopy jego, cmokały zachwyconemi usty i oczyma dawały sobie wzajem znaki podziwu i uwielbienia. Przy niższym końcu stołu, tam gdzie siedzieli najmłodsi chłopcy i młode, hoże dziewczyny, słychać było cichutki szmer, przemocą tłumionych w piersi chichotów...
Zmęczył się nakoniec Reb Mosze, wyczerpały się siły jego, drgające od uniesienia i zapału ciało jego runęło ciężko na ziemię, u podnóża wielkiego pieca z zielonych cegieł. Podniósł się jednak po chwili, odetchnął ciężko, zaśmiał się głośno i rękawem szaréj, szorstkiéj swéj koszuli ocierać począł pot, bujnemi kroplami opływający mu szkarłatem zaszłe czoło i policzki.
Wtedy powstała od stołu Sara, córka Saula, i poczęła wszystkim obecnym podawać do umycia rąk, pełną wody, srebrną miednicę. Szepcąc dziękczynne modlitwy, obecni ręce swe maczali w wodzie i ocierali ręcznikiem, wiszącym na ramieniu Sary, białym jak śnieg i w hafty zdobnym. Uczta sobotnia skończoną była.