Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
I.

Było to przed trzema laty.
Wilgotne mgły podnosiły się z błotnistych ulic miasteczka i ciemnym czyniły, przezroczysty gdzie indziéj, zmierzch gwiaździstego wieczora. Marcowe powiewy, wraz z wonią świeżo zoranych gruntów, leciały nad nizkiemi dachami, lecz nie mogły rozegnać mętnych i dusznych par, kłębiących się u drzwi i okien domów.
Pomimo jednak mgły i wyziewów, które je napełniały, miasteczko miało pozór wesoły i świąteczny. Z za szarych, kłębistych zasłon, tysiące okien błyskało oświetleniem rzęsistém, a z za oświetlonych okien wydobywały się na zewnątrz odgłosy gwarnych rozmów lub zbiorowych modłów. Ktokolwiek-by, przechodząc ulicami, zajrzał z kolei przez to i owo okno do wnętrza tego i owego domowstwa, ujrzałby wszędzie wesołe, rodzinne sceny. Pośrodku izb, mniejszych lub większych, rozpościerały się długie stoły, świątecznie nakryte i zastawione, dokoła nich krzątały się kobiety w barwistych czepcach, przynosząc, ustawiając i, z uśmiechami na twarzach, podziwiając umieszczone na stołach dzieła rąk własnych; brodaci mężowie, trzymając w ramionach małe dzieci, przykładali usta swe do ich pulchnych policzków lub, z głośném cmokaniem, podrzucali je aż pod nizkie sufity, ku wielkiéj uciesze doroślejszych i dorosłych członków rodziny; inni zasiadali na ławach w licznéj gromadce i z żywemi giestami gwarzyli o sprawach minionego tygodnia; inni jeszcze, okryci miękkiemi fałdami białych talesów stali twarzami zwróceni ku ścianom, a szybkiemi ruchy podając postacie swe w tył i naprzód, żarliwą modlitwą gotowali się na spotkanie świętego dnia sabbatu.
Był to albowiem wieczór piątkowy.
I jedno tylko znajdowało się miejsce w całém miasteczku, w którém panowała ciemność, pustka i cisza. Była niém mała, szara chatka, pochyłą, niziuchną ścianą jakby przylepiona do niezbyt wysokiego wzgórza, które wznosiło się z jednéj strony miasteczka i stanowiło naokół, pośród ogromnéj równiny, jedyną wypukłość gruntu. Wzgórze to zresztą nie było naturalném. Podanie