Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozkażą nam grzać się przy obcych płomieniach i pić z Sodomskiéj winnicy!
— Przybliżą do nas Jobel-ha-Gadel, święto radości, w którém jagnię bezpiecznie spoczywać będzie obok tygrysa!
— Herszu Ezofowiczu! Herszu Ezofowiczu! przez usta twoje mówi dusza pradziada twego, który wszystkich Żydów zaprowadzić chciał do cudzych płomieni!
— Reb Nochim! Reb Nochim! przez oczy twoje patrzy dusza twego pradziada, który wszystkich Żydów zatopił w wielkich ciemnościach!
Tak wśród ogólnéj, głębokiéj ciszy tłumu, zdala od siebie stojąc, rozmawiali ze sobą dwaj ci ludzie. Głos Nochima stawał się coraz cieńszym i ostrzejszym, — Hersza, brzmiał coraz silniejszemi, głębszemi tony. Żółte policzki starego Rabbina okryły się plamami ceglastych rumieńców, twarz Ezofowicza zbladła. Rabbin trząsł nad głową wyschłemi dłońmi, rzucał postać w tył i naprzód, a srebrna broda jego rozwiała mu się na ramiona; kupiec stał prosto i nieruchomo, w szarych oczach jego błyskało gniewne szyderstwo, a ręka za pasem tkwiąca odbijała białością od głębokiéj czerni atłasu.
Parę tysięcy oczu szybkiemi spojrzeniami biegało od twarzy jednego z dwóch przewódców ludu ku twarzy drugiego, parę tysięcy ust drżało, lecz — milczało.
Nakoniec rozszedł się po podwórzu świątyni przeszywający powietrze, ostry, przeciągły krzyk Reb Nochima:
— Assybe! assybe! dajge! — jęczał starzec z łkającą piersią i załamanemi nad głową rękoma.
— Ofenung! ofenung! frejd! — podnosząc w górę białą rękę i głosem radością brzmiącym, wykrzyknął Hersz.
Tłum milczał jeszcze chwilę i stał nieruchomy; potém głowy jego pochylać się zaczęły ku sobie nakształt fal, kołysanych w przeciwne strony, i nakształt wód szemrzących szemrać poczęły usta, aż nagle parę tycięcy rąk podniosło się w górę z gestem trwogi i bólu i parę tysięcy piersi wydało chóralny, ogromny okrzyk:
— Assybe! assybe! dajge!
Reb Nochim zwyciężył.
Hersz powiódł okiem dokoła. Stronnicy jego otaczali go ścieśnioném kołem. Nie powtarzali wprawdzie okrzyków tłumu, ale — milczeli. Pospuszczali głowy, i nieśmiałe wzroki utkwili w ziemi.
Po ustach Hersza przeleciał uśmiech wzgardliwy — i kiedy lud, tłumną, jęczącą falą, cisnął się do świątyni; kiedy Reb Nochim, biegnąc na czele jego, potrząsał wciąż nad siwą głową żółtemi rękoma i przed progiem świątyn jeszcze rozpoczynał wielkim głosem modlitwę, odmawianą zazwyczaj w godzinie niebezpieczeństwa; kiedy nakoniec brunatne ściany domu modlitwy rozbrzmiały ogromnym, łkającym krzykiem: „Boże ratuj naród twój! zbaw od zaguby