Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tworzył się podział, że Ezofowiczowie przedstawiali sobą, do wysokiego stopnia spotęgowany, żywioł świeckich świetności, jako to: licznego rozrodzenia się i zestosunkowania, bogactwa i bystréj zręczności w robieniu interesów i powiększaniu majątku; Todrosowie zaś przedstawicielami byli żywiołu duchowego: pobożności, religijnéj uczoności, surowéj aż do ascetyzmu czystości życia...
Być może nawet, iż Chaimek zapytany o przyczynę znaczenia przywiązywanego do małéj mieściny, zapomniałby wymienić Ezofowiczów; jakkolwiek bowiem bogactwem i wpływami rodu tego chlubili się Izraelici wszyscy na wiele dziesiątków mil dokoła, niby jedną ze swych chwał narodowych, blask ten czysto światowy bladł przy promieniach duchowéj świętości, któremi otoczoném było od niezmiernie dawna imię Todrosów.
Todrosowie uważanymi byli od dawien dawna przez całą ludność izraelską, Białoruś i Litwę zamieszkującą, za skończony wzór i nienaruszoną arkę prawowierności religijnéj. Czy było tak w istocie? Znajdowali się tu i ówdzie uczeni talmudyści, którzy na wzmiankę o talmudycznéj prawowierności Todrosów uśmiechali się jakoś dziwnie, i gdy się zeszli z sobą, smutnie coś o niéj szeptali. Wiele, wiele do myślenia dawała uczonym talmudystom owa sławiona prawowierność talmudyczna Todrosów. Stanowili oni przecież ogromną mniejszość; kilku ich było zaledwie lub kilkunastu, wątpiących wobec wierzących tłumów. Tłumy wierzyły, wielbiły i do Szybowa dążyły, jako do miejsca uświęconego, z pokłonem, po naukę, radę, pociechy i leki.
Nie zawsze przecież Szybów posiadał taką siłę prawowierności. Owszem, pierwszymi założycielami jego byli odszczepieńcy, przedstawiciele w Izraelu ducha oppozycyi i rozbioru, Karaici. Niegdyś, bardzo dawno temu, nawrócili oni byli na wiarę swą możny lud, zamieszkujący płynącą winem i złotem ziemię Chersonesu i stali się jéj królami. Potém, ze wspomnieniami królowania tego, z jedyną religijną i prawodawczą księgą swą, Biblią, powędrowali w świat podwójni wygnańcy Palestyny i Krymu, a mała cząstka ich, sprowadzona na Litwę przez W. Ks. Litewskiego Witolda, posunęła się aż na Białoruś, i tam osiadła w gromadce domków i lepianek, którą nazwano Szybowem.
Natenczas w piątkowe i sobotnie wieczory panowała w miasteczku głucha cisza i ciemność, Karaici bowiem, wbrew talmudystom, nie spotykali świętego dnia sabbatu światłem rzęsistém, gwarném weselem i obfitemi ucztami, ale witali go ciemnością, milczeniem, smutkiem i rozmyślaniem nad upadkiem świątyni, chwały i mocy ojczystéj. Wtedy, z czarnych wnętrzy domostw, z za małych mętnych okienek, wypływały na zewnątrz przyciszone, przeciągłe, śpiewne i żałosne dźwięki, którymi ojcowie opowiadali dzieciom swym o prorokach, którzy nad rzekami Babilonu tłukli harfy swe i ucinali palce u rąk, aby nikt zmusić ich nie mógł do śpiewu w niewoli o błogosławionéj krainie Chawili, kędyś na południu Arabii położonéj, w któréj dziesięć pokoleń izraelskich mieszkało w swobodzie, w szczęściu i pokoju, nie znając co to kłótnia albo