Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Daleko, daleko od téj gałęzi kolei żelaznych, która przerzyna Białoruskie strony, daleko nawet od przebiegającéj je spławnéj rzeki Dźwiny, w jednym z najustronniejszych zakątków, jakie dotąd jeszcze istniéć mogą w Europie, pośród gładkich, cichych, rozległych równin, na zbiegu dwóch szerokich, piaszczystych dróg, które, wywijając się z pod skłonów bladego nieba, znikają w głębiach czarnego lasu, szarzeje gromada kilkuset domostw mniejszych i większych, tak ściśle zbliżonych ku sobie, że, patrząc na nie, możnaby rzec, iż były one kiedyś w wielkiéj jakiéjś trwodze, i zbiegły się raz, aby we skupionéj gromadce módz łatwiéj zamieniać się szeptami i łzami.
Jest to Szybów, miasteczko zamieszkiwane przez izraelską ludność, wyłączniéj jeszcze niż wiele innych miejsc podobnych, całkiem prawie wyłącznie, bo z wyjątkiem jednéj tylko uliczki, znajdującéj się na samym skraju miasteczka, przy któréj w kilku chatach i dworkach mieszka kilkudziesięciu bardzo ubogich mieszczan i bardzo cichych, starych emerytów.
Jedyna téż to jest uliczka, śród któréj panuje cisza i w lecie kwitną skromne kwiaty. Gdzieindziéj niéma kwiatów, ale panuje wielki i nieustanny gwar. Gwarzą tam ludzie i ruszają się nieustannie, zapobiegliwie, namiętnie we wnętrzach domostw i na ciasnych, błotnistych przejściach, noszących nazwę ulic, i na okrągłym, dość obszernym rynku, pośrodku miasteczka umieszczonym, dokoła którego otwierają się nizkie drzwiczki cuchnących kramików, na którym, po całotygodniowych targach, sprowadzających okoliczną ludność, pozostaje niezmierzona i nieprzebrana ilość błota i śmieci, nad którym nakoniec panuje wysoki, ciemny, dziwnego kształtu dom modlitwy.
Budowa ta jest jednym z rzadkich już okazów staréj architektoniki izraelskiéj. Malarz i archeolog mogą zatrzymywać na niéj wzrok swój z jednostajną ciekawością. Od pierwszego zaraz rzutu oka poznać można, że jest to świątynia, jakkolwiek pozór jéj czyni ją niepodobną do wszystkich innych świątyń. Cztery jéj grube, wysokie, ciężkie ściany, zarysowują monotonne linie ogromnego czworokąta i mają ciemno-brunatną barwę, przyoblekającą je piętnem powagi, starości i smutku. Stare téż to są, odwieczne ściany niezawodnie, bo podłużnymi pasy porasta je tu i owdzie zielonawy mech. U góry, wysoko, przerzyna je szereg długich, wązkich, głęboko osadzonych okien, przypominających kształtem swym strzelnice warownych murów, powyżéj zaś całą budowę okrywa dach, którego trzy ciężkie, jedno na drugie spadające piętra, podobnemi wydają się do trzech brunatnych, omszonych, olbrzymich grzybów.
Wszystko, co tylko pokaźniejszy posiada pozór i do ogólnego użytku służy, skupia się tu i chroni pod osłonę brunatnych ścian świątyni i grzybiastego jéj dachu. Tu, dokoła obszernych dziedzińców, stoją przyszkółki, hedery, miejsca zgromadzeń zwierzchności kahalnéj; tu przysiadł niziuchny, czarny domek o dwóch okienkach, istna lepianka, którą od kilku już wieków i wielu pokoleń zamieszkują Rabbini, ze słynnéj w gminie i daleko po za gminą rodziny Todrosów pochodzący; tu nakoniec panuje zawsze czystość wzorowa, a choć