Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie wzajem, żeśmy nigdy o sobie nie zapominali, że, sami nie wiedząc o tém, tęskniliśmy nieraz do siebie w długich latach rozłączenia. Jak wtedy było, tak teraz znowu leciały do nas z głębin lasu ciepłe powiewy z mocnemi woniami, złote wiewiórki czepiały się z szelestem po gałęziach drzew i trwożnie spoglądały ku nam, świat cały uśmiechał się do nas uśmiechami wszystkich radości i rozkoszy życia...
Tak z głową pełną marzeń, z piersią pełną łez, stałam długo, o stare sztachety wsparta, aż usłyszałam turkot kół na dziedzińcu. Po chwili kroki męzkie ozwały się za mną na zwirze, uściełającym ogrodowe ścieżki. Odwróciłam się i czułam sama, że stoję cała w płomieniu...
Jednak powitaliśmy się tak, jak witają się ze sobą codzień dobrzy znajomi; tylko usta nasze na żaden sposób wymówić nie zdołały żadnego słowa powszednich pozdrowień. Ja twarz jego widziałam jak przez mgłę.
On piérwszy przerwał milczenienie. Zdjął z głowy kapelusz ruchem takim, jakby lekki ten przedmiot ciężył blademu jego czołu, obejrzał się dokoła i rzekł:
— Jakie piękne miejsce!
— Pokażę panu wiele piękniejszych jeszcze — odpowiedziałam, całkiem już przytomna, i ręką wskazałam mu drogę, sunącą wzdłuż brzegu Niemna, ku ciemniejącemu w dali lasowi.