Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją z wezbraniem sił takiém, jakiego możliwości w sobie nie podejrzewałem przedtém.
Czém jest miłość ta? Marzeniem senném! z którego lada chwila obudzi mię rzeczywistość? Płomieniem, który przesunie się szybko po tle chłodnych dni moich i zgaśnie, zostawiając po sobie ognisty szlak we wspomnieniach i niezgojoną ranę w sercu? Zboczeniem nagłém z prostéj i prawéj drogi, albo zapomnieniem o wielu rzeczach, o których niegdyś myślałem, że są podstawowemi zasadami moralnéj istoty mojéj? Czémkolwiek-by była i cokolwiek-by mi niosła, rozstać się z nią nie mogę, nawet przez pamięć, iż złamie ona może niejedno z tego, com zawsze uznawał za święte i nienaruszalne, nawet za cenę téj bogatéj w zasługę, sławę i wdzięczną pracę perspektywy, którą postawiłeś mi przed oczyma. Trudno jest bardzo zmierzyć siły własne. Człowiek słabszym jest albo silniejszym niekiedy, niżli sam mniema.
Rozstając się z Maryą parę tygodni temu, mówiłem sobie: pójdę tam codzień, zawsze, gdy będę mógł! Nie poszedłem jednak długo. Nawyknienie panowania nad sobą wyćwiczyło moję wolę. Raz tylko widziałem ją przez chwilę. Dzień był słoneczny a ogród jéj, przez otwartą fórtkę wyglądał, jak zielony raj wiosny. Długo poranka tego siedziałem z czołem ściśniętém obu dłońmi. Długo potém wzywałem