Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak on cierpiéć będzie! — pomyślałam, zstępując ze wschodów.
I cóż ztąd? odpowiedziałam sobie z szalonym jakimś gniewem.
A tamten, czy nie będzie cierpiał także, gdy zniknę mu z życia, jak srebrny zdrój z przed oczu spragnionego?
Suknia moja zaczepiła się o jeden z wazonów, któremi zwykle na wiosnę ostawiam wschody. Rzuciłam okiem na gęstą zieloność roślin, wśród któréj migotały białe światła lampy, którą niosłam.
Znikną ztąd kwiaty, gdy ja zniknę, — pomyślałam. — Na dom ten spadnie żałoba. Chłód zawodu ściśnie tu serca dziecięce...
Ile razy przez głowę przemknęło mi które ze wspomnień niedawnéj jeszcze przeszłości, tyle razy czułam straszne ściśnienie serca. Szłam jednak wciąż. W głowie mojéj, dziwném psychiczném zjawiskiem, istniała druga nić myśli, zaczepiona o te dwa okna za ogrodem, których światła nadaremnie dziś szukałam śmiertelnie stęsknionemi oczyma, i drugi zmysł wzroku, którym ciągle, nieustannie, widziałam twarz jego, blednącą zwolna, ze spuszczonemi powiekami i tym uśmiechem na ustach, z tym uśmiechem niewymownéj, tajonéj czułości, który mi serce wydzierał z piersi...
Drzwi pokoju Michała były na-pół otwarte. Sta-