Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

burzliwego dnia, który ci opisałam, nie zamieniłyśmy z sobą ani jednego wyrazu o palącym przedmiocie. Lękam się popełnić znowu jaką, według wyrażenia się twego, niebaczność. Pozornie przynajmniéj w Maryi żadna nie zaszła zmiana. Jest zupełnie taką, jak była, mniéj wesołą może, ale również czynną i dla otaczających dobrą. Wyraźnego smutku ani walki nie znać w powierzchowności jéj ani obejściu. Czasem siedzi tylko przez chwilę nieruchoma, szklistym wzrokiem patrząc przed siebie, a potém wstrząsa się nagle, jakby gwałtem wyrywała się z ogarniającego ją snu. Zdarza się to jednak bardzo rzadko. Często w zamian słyszę, że długo w noc nie śpi. Odgaduję to tylko z rzadkich szelestów odzywających się w jéj sypialni, bo zresztą spoczywa ona na łóżku swém zupełnie cicho, bez targań się ni płaczu, ale w jakiém zamyśleniu pogrążona? Któż to odgadnie? Zdaje się, że po piérwszym burzliwym wybuchu odbywa się w niéj wielka i trudna robota stanowczego wyrzekania się. Jestem pewna, że myśl o podniesieniu buntu przeciw dotychczasowym węzłom i obowiązkom nie przeszła jéj jeszcze przez głowę, że całém cierpieniem jéj jest dotąd wielka tęsknota i uczucie konieczności zupełnego wyrzeczenia się. Czy zawsze tak będzie?
Wczoraj siedziałyśmy obok siebie w salonie, przy zapadającym zmroku. Marya trzymała przy