Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jéj, piękne lecz wązkie, nie zapowiadało żywéj ani silnéj inteligencyi, a usta wypukłe, krwistą barwą świecące wśród bladości twarzy, posiadały dwa połączone z sobą wyrazy: słodyczy i namiętności.
Nie mogłam jeszcze oderwać oczu od wizerunku matki mojéj, po raz piérwszy widzianéj, gdy ojciec mój pociągnął mnie ku sobie i powiedział wahającym głosem:
— Matka twoja, Marciu, przed dwoma tygodniami umarła.
Na słowa te nie wybuchnęłam płaczem. Nie mogłam płakać po matce nieznanéj. Jedna ze strun natury ludzkiéj, niedotykana we mnie nigdy, pozostała niemą. Nie pytałam téż o nic.
Sam, niepytany, ojciec mój, mówić do mnie zaczął. Lecz zaledwie kilkanaście wymówił wyrazów, zakryłam oczy dłońmi, bo ogarnął mnie wstyd i żal. Ojciec mój nie oskarżał nigdy mojéj matki, owszem, mówił o niéj ze smutną pobłażliwością, ale myślał, że przyszła pora, w któréj powinien był wyjawić prze demną całą prawdę. Nie mogłam przecież nie wiedziéć nigdy, dlaczego nie miałam matki? Po raz piérwszy wtedy, nie w książce, ale w życiu, spotkałam jednę z fatalnych historyi tych, których źródłem — miłość buntownicza, rwąca i łamiąca, niby podmuch burzy, wszystkie węzły i zapory. Burza uczuć porwała mi matkę w świat. Pozostał po niéj człowiek z roz-