Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Kramarz.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze żadnych smutków nie zaznała, przysiadła na ziemi i odrzuciwszy na plecy złotą grzywę włosów, z podniesioną twarzą wlepiała w Żyda siwe swe źrenice, zdziwione. Jeden Tomkiewicz, widocznie kwaśny, strzelił znowu konceptem.
— A lichożbo ci kazało, Żydzie, tyle dzieci napłodzić?
Gedali odpowiedział:
— Wiadomo... u najbiedniejszych, zawsze dzieciów najwięcej.
Tu zadzwonił znowu chłopięcy i pełen pewności siebie głos Janka:
— Niech pan siada, panie Gdalu, proszę pana siadać.
Gedali ukłonił się, ale Korejba propozycji syna nie podnosząc, z zamyśleniem zaczął:
— Jednakowoż, jakieto na świecie bywają wypadki. Ot, on człowiek spokojny i uczciwie pracujący przepadł, a ten szelma Mendel z Szumnej, kręciciel taki aż strach! Słyszę, już Szumnę w dzierżawę bierze.
Tu oczy jego przybrały wyraz trochę złośliwy i zukosa na ekonoma zerknęły. Chodziły po świecie pogłoski, że Tomkiewicz z bogatym Mendlem okrutnie na niekorzyść dziedzica Szumnej szachrował. Zmieszał się też trochę ekonom, Korejba zaś powtórzył.