Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Kramarz.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za nic bestja nie powie! Żeby go poćwiertować, nie powie, — wybuchnął śmiechem Tomkiewicz.
— Taki już u nich głupi zabobon, — przywtórzył Stefan.
Janek czerwieniąc się znowu, sentencjonalnie i dobitnie wyrzekł:
— Jest to nieludzkość, beż żadnej potrzeby zmuszać kogoś do tego, co mu przykrość sprawia.
Widocznie zaczynał brać do serca sprawę Żyda; przytem obchodziły go losy koni, które tenże niegdyś posiadał.
— A konie? — zapytał.
— Jeden zdechł, a drugi oślepł i ja jego sprzedał za piętnaście rublów.
— Ale ty cościś dużo dzieci miałeś, — zaczął Korejba; — pamiętam, że kiedym u was bywał, z pięcioro tego uwijało się około twojej Mery.
— Siedmioro... — poprawił Gedali.
— A Jezus! — jęknęła Korejbina, — siedmioro wykarmić i wyhodować, czy to żarty?
Na grubej dłoni kościsty policzek wspierając, żałośnie kołysała głowę. Ona dobrze wiedziała, co znaczy karmić i chować dzieci, w lepszym nawet bycie, a cóż dopiero w takim mizernym. W głosie jej brzmiało jakby