Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gie i uważne tylko dla niej, lub dla sklepienia niebios, pod którem oczyma duszy widziała może gdzieś, daleko, wśród pól rozległych i cichych, topole włoskie, nakształt wysokich i w pancerze ze szronu zakutych straży, stojące u szerokich, ozdobnych drzwi jej rodzinnego domu.
Wtem, o parę kroków od niskich i ciemnych drzwi szwaczki, z drżącej ręki jej matki wypadła laska, a nim schylić się po nią zdołała, już ją podjął i z grzecznym ukłonem oddawał silny i piękny chłopak, w wysokiem obuwiu i kożuszku powleczonym suknem grubem i taniem. Dziękowała mu uprzejmem, lecz zdala trzymającem skinieniem głowy, gdy z bladych ust jej matki wypłynęło ciche pytanie:
— Któż to był tak grzeczny i podjął mi laskę?
Zaledwie ociemniała kobieta to wymówiła, o słuch jej obił się głos przyciszony i nieśmiały, który mówił:
— To krewny mój, Aleksander Ginejko, który z bratem przyjechał, aby moją matkę i mnie odwiedzić... bliscy krewni nasi..
Blade czoło ślepej kobiety jaśniało dziwną w niedoli jej pogodą, a pomarszczone usta z niewymowną słodyczą przemówiły znowu:
— Młody i miły głosik słyszę, ale nie wiem czyj....
— Jadwiga Szyszkówna... sąsiadka... na tym samym dziedzińcu...
— A wiem, słyszałam. Pan Ginejko też młody pewno. Za grzeczność i przysługę bardzo dziękuję. Niech was Bóg błogosławi, moje dzieci!...
Sami nie wiedzieli, jak i kiedy oboje ustami do