Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a gdy wrócił, Lila, ściskając mu nieznacznie dłoń na podziękowanie, szepnęła:
— Widzi pan jakie jest życie moje! nie mogę nawet gości swych jak należy przyjąć!
Przy tych słowach wzrok jéj, z wyrazem niechęci i rozgniewania, spoczął na twarzy męża, który od zajścia owego w garderobie zmarkotniał znacznie i siedząc na stronie, a do rozmowy nie mieszając się, w myślach przykrych zatonął. W poruszeniach Lili, w rumieńcach które ognisto wybiły się na jéj twarz, znać było gniew, niecierpliwość, zmieszanie; ukrywała jednak starannie uczucia te i pragnąc ożywioną rozmową pokryć i zrównoważyć niejako niedostatki przyjęcia, mówiła wiele, a zwracała się wciąż do gościa, który uradowanym, wesołym, oczarowanym wydawał się, lub może i był istotnie. Gdy nareszcie o zmroku już oznajmiono podany obiad, Porycki, z gestem pełnym galanteryi zręcznéj, i bez zarzutu, podał ramię gospodyni domu, a prowadząc ją przez obszerne i liczne pokoje, rzekł z odcieniem powstrzymywanego uniesienia w głosie:
— Zdumiony jestem i uszczęśliwiony prawdziwie tém, że podróżując w suchych, a po części i przykrych interesach, przepędzam tu chwile, które do najprzyjemniejszych w życiu swém zaliczyć mogę.
— Niech pan będzie pewny, z półuśmiéchem odparła kobiéta, że w naszém samotném i nudném życiu dzień podobny dzisiejszemu zdarza się bardzo rzadko.
— Pragnąłbym w to wierzyć, szepnął gość.
Blask wielkiéj lampy, zwieszonéj od sufitu, oblał kibić i głowę Lili, gdy opuściwszy ramię przewodnika swego, stanęła przy swém krześle. Oczy jéj płonęły i jaśniały jak