Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kobiéta ta niosła na ręku dwuletnie dziécię, do snu już znać idące, bo w bieluchną tylko koszulkę przyodziane, różowe, złotowłose, śmiejące się, z główką opartą o pierś babki. Z obu stron jéj szły dzieci starsze: chłopczyk z minką poważną i dziewczynka szczebiocząca jak ptaszę. Grupa ta, oświécona słabym blaskiem świécy, którą stara babka wchodząc wniosła do sali, przesunęła się zwolna za szybami kilku okien i stanęła na progu pokoju, w którym pochylona nad stołem i papiérami, zcicha i poważnie rozmawiała para małżonków. Miało to być zapewne pożegnanie codzienne przed snem nocnym, codzień udzielany i odbiérany uścisk rodzinny; ale stara kobiéta, ujrzawszy dwoje młodych ludzi pogrążonych w pracy i cichéj naradzie, zatrzymała się w progu, przyłożyła palec do ust, gestem tym nakazując dzieciom milczenie, a po chwili niemego przypatrywania się tym dwom młodym i pięknym głowom, schylonym ku sobie z wyrazem zamyślenia na twarzach, odeszła.
Po chwili świéca z sali zniknęła; natomiast otworzyło się jedno z jéj okien i z ciemnéj komnaty wychyliła się pod światło gwiazd głowa staréj matki, bez czépca już teraz, całkiem opłynięta długiemi, srébrnemi włosy, z modlitewnym wyrazem w zagasłych, ku niebu wzniesionych oczach.
Przez kilka minut usta jéj poruszały się zcicha i zwolna; ale uczucie z jakiém modliła się wzbiérało w piersi jéj falą tak gorącą i błagalną, że szept jéj cichy przemienił się w nawpół głośną modlitwę.
— Panie! mówiła, patrząc w gwiazdy, daj im spokój cichy, szczęście uczciwie i cnotę wytrwałą! Zsyłałeś mi w życiu mém krzyżów wiele — niosłam je w pokorze i cierpliwości; ale to co przecierpiałam i to com kiedykolwiek do-