Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Eli obszedł dokoła ogrodzenie, minął folwarczny dziedziniec, na którym słychać było gwar wieczerzającéj w oficynie czeladzi, i drogą przeżynającą podwórze zmierzał ku mieszkalnemu domowi. Szedł powolnym, lecz śmiałym krokiem, jak człowiek który namyśliwszy się dostatecznie co i jak ma czynić, bez najlżejszych już wahań się, z zupełnym spokojem i pewnością siebie przystępuje do wykonywania planu, logicznie ułożonego i stanowczo przyjętego.
Wkoło domu panowała najzupełniejsza cisza; była to znać dla mieszkańców jego pora spoczynku, żadnemi zajęciami obowiązkowemi, żadném głośném krzątaniem się nieprzerywanego. Drzwi od sieni były zamknięte, a okna domu nieoświetlone, z wyjątkiem trzech, należących do pokoju, w którym przed kilku godzinami Orchowski przyjmował niezbyt miłego sobie gościa. Trzy te okna były otwarte. Wypływał z nich blask lampy palącéj się w pokoju i strugą bladego srébra obléwał rosnące za oknami wysokie, gęste krzewy bzów, róż i jaśminów.
Eli chciał zrazu wejść do domu przez sień główną; wszedł już był nawet pod ciemne sklepienie gankowe i dotknął ręką klamki szérokich drzwi, na których fantastycznemi zarysami odznaczały się śród zmroku staroświeckie rzeźbienia. Rozmyślił się jednak. Przyzwyczajony do wchodzenia w domy szlacheckie bocznemi wejściami, zstąpił cicho i bez szelestu z gankowych schodów i szedł wzdłuż dworu, zmierzając do małéj, oszklonéj sieni, znajdującéj się u jednego z jego końców. Idąc w kierunku tym, minął już dwa oświetlone, otwarte okna — gdy nagle stanął i przez gałęzie wysokiego bzowego krzaku utkwił oczy w przedmiocie jakimś, który wzbudził w nim widocznie żywą ciekawość. Po chwili uczynił poruszenie takie, jakby iść miał daléj. Nie