Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niezawsze tak bywa! szepnęła żonie Mieczysława na ucho, myśl jéj zgadując.
Obie kobiéty z niepokojem żywym wpatrywały się w lekarza, gdy w pół godziny potém przybył dla odwiedzenia choréj. Chłodna jednak i poważna twarz człowieka nauki nie zdradzała niczém myśli jego. To téż wysunęły się one za lekarzem i przymknąwszy drzwi za sobą, rozmawiały z nim dość długo. Gdy wróciły na zwykłe swe stanowisko, ujrzały Lilę siedzącą na łóżku, z włosami w nieładzie i z twarzą zalaną łzami.
Oczy jéj pałały.
— Słyszałam wszystko, rzekła słabym bardzo głosem. Doktór mówił że żyć nie będę... że siły moje wyczerpały się zupełnie... że... zgasnę jak świéca... Zresztą, dodała po chwili, opadając na poduszki, mniejsza o to! Co mi po tém pustém, straszném życiu... w którém nic niéma... nic! nic!
Zamknęła znowu oczy, a z pod powiek jéj na twarz śmiertelnie bladą spływały łzy obfite.
Dwie czuwające kobiéty zamieniły spojrzenia pełne boleści. Właściwa pewnym chorym delikatność słuchu i niespokojna ciekawość Lili pozwoliły jéj dosłyszeć słowa lekarza, chociaż za drzwiami pokoju i bardzo cicho wymówione. Usiadły przy łożu i miały właśnie odezwać się do choréj słowami uspokojenia, gdy ona, nie otwiérając oczu ozwała się nagłe i dość głośno:
— Poco ja żyłam?
Potém, prze kilka godzin, nic już więcéj nie powiedziała. Posłusznie, machinalnie prawie przyjmowała lekarstwa, które podawała jéj siostra Franciszka, ale nie otwiérała oczów i nie podnosiła głowy z poduszek. Na czole jéj, po-