Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prowadzić i jeden drugiego oszukiwać i gubić... Przyjdzie pora....
Umilkł, ale usta jego poruszały się długo jeszcze wewnętrznym, niedosłyszalnym szeptem. Na twarz całą padł mu blask dziwny; zdawałoby się że spłynął na nią i oświecił ją łagodny srebrny promień księżyca. Po chwili ręce jego drżące podniosły się nieco w górę:
— Eli! szepnął, pójdź tu do mnie, blizko... niech ja na twojéj głowie ręce moje położę... Ty był zawsze gwiazdą w mojém oku... perłą najdroższą w koronie mojéj głowy... Ty rozumny i dobry!.... Idź... idź do naszych braciów Żydów i wołaj do nich wielkim głosem.... żeby oni szli do światłości i... żeby oni z wielkiej rzeki mądrości pili nietylko tę wodę co pływa po wiérzchu, ale i tę co pod spodem cicho sobie szumi....
Po tych słowach milczenie zaległo w izbie. W kilkanaście sekund dopiéro potem, jak lekkie szemranie w dal odlatującego wiatru, zaszeleścił śród ciszy szept starca:
— Niech błogosławieństwo Abrahama, Izaaka i Jakuba będzie z tobą!... niech twoje ciało będzie zawsze zdrowe a twoja dusza... czysta!...
Wraz z ostatniém słowem Eli uczuł, że dłonie starca osunęły się z pochylonéj głowy jego. Tknięty okropnym błyskiem prawdy, porwał się z klęczek. Judel leżał na fotelu swym... nieruchomy.
Eli z głośnym okrzykiem rzucił się na ojca, dotykał głowy i rąk jego, obejmował go ramionami, całował jego czoło i policzki. Daremnie!.. nic już głębokiego snu starego Judela przerwać nie mogło; tylko promień zachodzącego słońca, ukośnie przez okno padający, rzucił na białą jak marmur twarz umarłego Żyda blask różany i po śnieżnych