Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pan słyszałeś o tém, że Mieczyś i jego żona wzięli do siebie mego Konradka?
— Słyszałem, pani.
— Brygisia jeździła niedawno do Orchowa, do swoich krewnych i widziała tam jego... Mówiła mi że hoduje się dobrze i jest bardzo ładny.
Łozowicz nie odpowiedział nic i miał właśnie rozpocząć rozmowę o innym jakimś, piérwszym lepszym przedmiocie, gdy Lila poruszyła się gwałtownie i zatapiając znowu twarz w poduszkę, zawołała głosem, w którego stłumionych dźwiękach czuć było gorączkę pragnienia i niecierpliwości:
— O mój Boże! mój Boże! żeby to już prędzéj, prędzéj nastąpić mogło!
— Co takiego? zapytał Fabian, przelękniony niemal gwałtownością rachu i głosu kobiety.
Ona nie odpowiadała przez chwilę, pogrążona w marzeniu. Wyprostowała się potém powoli i ze skronią na dłoni opartą, ze spuszczonemi oczami zcicha mówić poczęła:
— Ja sama niewiem doprawdy co się ze mną dzieje. Nigdy nie wyobrażałam sobie, aby w kimkolwiek istniéć mogły takie sprzeczności, jakie istnieją we mnie. Wiem dobrze, jestem najmocniéj przekonaną, że wszystkie formalności które zwykle towarzyszą pobraniu się dwojga ludzi, są pustą formą tylko, przesądem, pozostałością dawnych, ciemnych czasów; wiem że zwracanie uwagi na krzyki bezmyślnego tłumu, które ludzie nazywają opinią publiczną, jest niedorzecznością i także przesądem. A jednak... nie wiem doprawy dlaczego, ale taki mi teraz strach przed ludźmi... tak mi trudno na ich patrzyć!.. Czy wié pan, panie Fabianie, że lękam się wyjść na ulicę, bo zdaje mi się że