Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Porycki wziął obie ręce kobiéty i długo trzymał je przy swych ustach.
— Pani moja, zaczął, znowu przez okno na świat wyglądała?..
W słowach tych brzmiała lekka, ironiczna nieco wymówka.
— Mój Boże, mówiła kobiéta, głowę jakby pod ciężarem wymówki téj schylając, usłyszałam kroki czyjeś na dziedzińcu i spojrzałam w okno... tak... mimowoli prawie...
— Nudzisz się, Lilo, tęskno ci za ludźmi... ciągnął Porycki, siadając obok niéj na kanapie i rękę jéj, któréj mu nie odbiérała, zatrzymując w swéj dłoni.
W głosie jego brzmiał smutek. Kobiéta uczuła się nim dotkniętą, bo szybko ku niemu twarz zwróciła i zawołała z pośpiechem.
— O nie! nie! Ildefonsie, nie nudzę się wcale! nie tęskno mi za ludźmi, pomiędzy którymi nie znalazłam nikogo, nikogo podobnego do ciebie! Owszem, jestem bardzo szczęśliwa, tak szczęśliwa, jak nie byłam nigdy!
Głos jej zabrzmiał przy ostatnich wyrazach tonem jakimś fałszywym, nie takim jednak, który zdradza kłamstwo. Kobieta ta usiłowała widocznie wmówić w samę siebie że jest szczęśliwą, i wyraz ten powtarzała zawzięcie, z ogniem niezwyczajnym, jak gdyby pragnęła dźwiękiem jego zagłuszyć niepewności jakieś, bóle, trwogi, które pomimo woli i wiedzy swéj uczuwała.
Ale ucho Poryckiego zbyt wprawne było i czujne, aby tego fałszywego tonu w głosie Lili nie miało dosłyszeć.
— Dlaczegóż więc, zaczął, tak często, jak więzień jaki, wyglądasz przez okno? dlaczego tak uważnem uchem