Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Błogosławiony dom, w którym mieszkają miłość i zgoda! szepnęła stara matka.
— W którym urodziły się i szczebiocą jak ptaszki te małe aniołki! śmiejąc się, dokończyła Michalina i dwa pocałunki długie złożyła na białych czołach swych dzieci, które szyję jéj oplatając drobnemi ramiony i nic a nic na toczącą się rozmowę nie zważając, szczebiotały wciąż, śmiały się, pytały i same sobie odpowiadały. Nagle przecież wesołość, okrywająca twarz Michaliny, zniknęła. Z wyrazem troski podniosła oczy na matkę.
— Mieczysław nie wraca! rzekła. Wczoraj jeszcze wrócić miał z N., a dziś go jeszcze niema.
— Alboż nie wiész ile miał tam do załatwienia spraw różnych? Najtrudniej zapewne idzie mu...
Teraz smutek już wyraźny napełnił oczy Michaliny.
— Wiem! wiem! przerwała zcicha, jakby o bolesnéj tajemnicy jakiéjś mówić miała — z Lilą! O Boże! gdyby Mieczysław ją tu przywiózł! gdyby wyrwał ją z téj przepaści... uratował...
Pomarszczone czoło staréj kobiéty okryło się niezwyczajną jéj wcale surowością.
— Czy sądzisz, zapytała córki po chwilowém milczeniu, czy sądzisz że wróciłaby ona do męża swego?
— Wątpię... namyślając się, odparła Michalina, a nawet nie wiem czy ja i Mieczysław moglibyśmy jéj to doradzać... Znasz, mateczko, pana Konrada, znasz Lilę i wiesz także czém jest małżeństwo, w którém, nie mówiąc już o miłości, wzajemnego szacunku, ani téż odrobiny choćby przyjaźni niéma...
— A więc cóżbyście tu z kobiétą tą uczynili?
Tym razem Michalina nie namyślała się ani chwili, lecz odpowiedziała z zapałem: