Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na dźwięk imienia Julii brwi Poryckiego drgnęły, jak zwykle bywało, gdy czuł się podrażnionym lub niespokojnym. Po chwili jednak twarz jego wróciła do uprzedniego wyrazu.
— Panna czy pani Julia, rzekł stanowczym tonem myliła się. Dzieci tylko bezwładnie przenoszą cierpienia i przymus; ludzie pęta swe rozrywają... Ale przebacz pani to co powiem... pani jesteś w wielu względach dzieckiem jeszcze.
Lila z urazą głowę podniosła.
— Ja dzieckiem?
— Tak, potwierdził Porycki, a w głosie jego była surowość, któréj nie znało dotąd ucho kobiéty, nawykłéj do pieszczot, pochlebstw i hołdów. Dziwisz się pani może i obrażasz, że zamiast komplimentów, mówię jéj ostrą prawdę. Ale ja... jestem człowiekiem nowożytnych idei... przytém za szczęście pani oddałbym ostatnią krwi mojéj kroplę... muszę więc raz jeszcze powiedzieć pani, że z całą cudownę pięknością swoją, z całym swym czarem i urokiem niewysłowionym.. jesteś pani z wielu względów słabém i niedoświadczonem dzieckiem; nie umiész jeszcze być człowiekiem!..
Zawarta w tych słowach mieszanina surowości i pochlebstwa, gorącéj namiętności i twardego upomnienia, dziwne wrażenie wywarły na Lilę. Stanowczość Ildefonsa i to co mieniła ona wyższością rozumu jego — imponowały jéj, czyniły ją w obec niego nieśmiałą i zawstydzoną; tłumione uniesienie, z jakiem mówił o uczuciach swych dla niéj, porywało ją ku niemu, niby podmuch nieprzeparty gorącego wichru.