Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spostrzegam, doprawdy, żem się z opowiadaniem o błogich moich marzeniach sennych nie w porę wybrał. Pan wydajesz mi się dziś smutnym, zasępionym, mizerniejszym niż wczoraj. Jakże żałuję, że niedawna znajomość żadnych mi jeszcze praw nie udziela do zapytania o powód troski na twarzy pana wyrytéj!
Konrada słowa gościa i ton serdeczny, jakim je wymawiał, za serce ujęły.
— O! rzekł, wzdychając, zgryziony jestem rzeczywiście; ale sekretu w tém żadnego niéma. To nasze życie na wsi, to jak Boga kocham piekło czyste. Z kłopotów ani wyléźć, a tu majątek w dzierżawę puszczony za bezcen... Żydzi obdzierają i jeszcze naśmiéwają się z nas potém...
Mówił to z płaczem nieledwie. Słaba natura jego i umysł niedołężny gwałtownie w téj chwili powiernika i pociechy jakiéjkolwiek potrzebowały.
Porycki fizyognomią wyraził głębokie, dobrodusznego zdziwienia pełne współczucie.
— No proszę! zawołał, ktoby się to spodziéwał, patrząc na to prześliczne miejsce, na ten pałac, na ten ogród do raju podobny, że się tu mieścić mogą jakiekolwiek troski i zmartwienia!
— Diabelne zmartwienia! wtrącił Konrad.
— Ale czyliżby tak trudno było im zaradzić?
Konradowi myśl jakaś ożywcza w głowie błysnęła. Wahał się chwilę z jéj wypowiedzeniem, ale zachęcony współczuciem malującém się wciąż na twarzy gościa, rzekł proszącym i zarazem porywczym tonem:
— Ot, mam do pana prośbę. Pan interesami zajmujesz się... możebyś... możebyś pan był tak łaskaw wystarać mi się o pożyczkę jakich ośmiu... dziesięciu tysięcy rubli...