Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piérwsze skowronki wiosenne unosiły się nad polami: powietrze ciepłe przesiąknięte było mocną wonią rozgrzanéj ziemi; przydrożne drzewa okrywało rozpuszczające się w liść pękowie, gdy Kajetan Orchowski szedł w stronę miasteczka. Wyglądał jak człowiek, który ma głowę pełną zamiarów, nadziei i marzeń. Nagle stanął i wzrokiem uważnym, rozpromienionym patrzył na zbliżającą się ku drodze młodą dziewczynę. Była to Frania. W chwili gdy spostrzegł ją idącą po wązkiéj miedzy, pochyliła się właśnie ku ziemi i zdawało się że przemówiła słów kilka do kogoś niewidzialnego. Nie otrzymała znać odpowiedzi, i z ust jéj wyrwał się okrzyk lekki. Usiadła śród zoranego zagonu, zdawała się z trudnością podnosić z ziemi ciężar jakiś. Podniosła go wreszcie, powstała i szła ku drodze bardzo powoli, cała zajęta tém czémś, co niosła w objęciu i co utulała pod swém wełnianém, ciemném okryciu. Po kilkunastu jednak krokach sił jéj zabrakło widocznie. Stanęła oparta o jedną z grusz owych, które w pobliżu drogi tworzyły altanę, i potoczyła wzrokiem dokoła. Wzrok ten wyraźnie szukał pomocy. Orchowski stał już przy niéj.
— Przebacz pani, rzekł głosem wzruszonym nieco, ale wydało mi się, że pani potrzebujesz pomocy.
Na widok tego nieznanego pięknego młodzieńca nie zarumieniła się, nie zmieszała; znać było, że ani na jednę sekundę nie pomyślała o saméj sobie. Cała uwaga jéj i pamięć skupione były nad tém, co w zmęczoném objęciu swém trzymała.
— O! jakież to szczęście żem spotkała tu kogoś! rzekła. Nie miałabym dłużéj siły nieść tego dziecka.
— Dziecka? ze zdziwieniem powtórzył Kajetan.