Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwili z miasta. Zdawali się być z sobą dobrze poznajomionymi, jakkolwiek na wytwornisia miejskiego wyglądający syn ubogiego prawnika, z poczuciem nieskończonéj wyższości obchodził się z niezgrabnym i w grubą odzież przybranym synem łozowskiego rezydenta. Ale Walek najlżejszéj uwagi na to nie zwracał. Zachwycony był miastem, które w znacznéj już części obejrzał, policzki miał rozognione i oczy błyszczące.
— Ach, panie Klemensie! mówił, (nie miał jeszcze odwagi poufaléj nazywać kuzyna, który wydawał się mu wzorem i ideałem wykwintności) ach, panie Klemensie, te sklepy! te sklepy tam.... co to mi je pan Klemens pokazywał, jakie one piękne!... szczególniéj ten jeden, z takiém ogromném oknem.... Oj! co tam złota i takich jakichś błyszczących kamieni, aż oczy się mrużą!...
Umilkł na chwilę; ospowata twarz jego rumieniła się, szare oczy biegały niespokojnie.
— Ach! zawołał nagle, czyniąc ręką gust energiczny, żeby to tak człowiek był sobie bogatym!
— Ach! powtórzyła Zuzia, jakbym ja chciała być bogatą!
— Aha! zawołał Klemens, żeby to być bogatym, ho, ho!
— Ja nie wiem, doprawdy, czegobym nie zrobiła żeby zostać bogatą! westchnęła z kolei Paulinka.
W wykrzykach tych objawiała się rzecz bardzo smutna i niebezpieczna: żądza bogactw bez pracy. Zdawać się mogło że w domu tym, od matki rodziny począwszy, do najmłodszego dziecka, nikt nie znał aksyomatu w skutki płodnego: czas to piéniądze, i tego innego jeszcze, szlachetnego i uszlachetniającego: ku celom pożądanym wiodą drogi trudne.