Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie. Jechali i jechali, aż znowu Stepan, z sań swoich do Piotra krzyknął:
— Znów Pryhorki!
— Pfu! zgiń, przepadnij nieczysta siło! — splunął Piotr i na Szymona zawołał.
— Skręć nazad!
Naszto mnie nazad, kiedy tak dobrze! — odpowiedział nowy przewodnik.
— Może i dobrze! czy ja wiem — mruknął Piotr.
Klemens trząść się zaczął i dzwonić zębami.
— Tatku, — odezwał się, — mnie zdaje się, że znów ta choroba mnie bierze!
Choroba go nie brała, ale nieprzyzwyczajonego jeszcze do trunków, głowa od upicia się boléć zaczęła, a wicher przenikał kożuch i chłodem wdzierał się aż do szpiku kości. Piotr splunął znowu i szeptać zaczął:
— Panie niebieski, królu ziemski, zlituj się nad nami grzesznymi!...
— Zawracaj! — krzyczał teraz na Szymona Stepan, — zawracaj, Szymon! Nie widzisz, że nad staw pojechali!
Rozpoznał śród śnieżycy cienie drzew, rosnących nad brzegiem stawu. Potężny głos jego przebił się przez szum wiatru i dosięgnął uszu Piotra, który wnet konia zawrócił. Za nim zawrócili się dwaj inni.
Godzina przeszło upłynęła, odkąd wpół tylko