Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i od wielu snadź już lat, do zimowych tylko wycieczek w mrozy i śniegi używane, czapki nawet spłaszczone i z podartém w strzępy baraniém oszyciem. A cóż dopiéro postawy ich i twarze! Stary Jakób trzymał się wprawdzie prosto i zawsze uroczystą jakby przybierał postawę, ale nizki był, chudy, a małemi błyszczącemi oczyma patrzący na świat z pod brwi jakoś, przebiegle i razem nieufnie, z przebiegłym, nieszczerym uśmiechem na starych, zwiędłych ustach. Co do Szymona, tego krok ociężały był i jakby nieśmiały, cera wyżółkła, oczy zaczerwienione i wiecznie mokre, a na całéj twarzy miał wyraz zbiédzenia, gdy był trzeźwym, a zuchwałéj przekory, gdy tylko wódka zaszumiała mu w głowie. Teraz trochę tylko był podpiłym, więc, nikogo nie zaczepiając, chyłkiem prawie i nieśmiało przeszedł karczemną izbę i wraz z Jakóbem wszedł przez wązkie drzwiczki do drugiéj, daleko mniejszéj izby, będącéj mieszkaniem arendarza i jego rodziny. Tam słychać było, jak głośno i zapalczywie rozmawiali obaj z żydem, wzajem sobie przerywając, popychając się łokciami i co chwila zrywając się do kłótni z gospodarzem miejsca tego, który, głośno i zapalczywie także u obydwóch, szczególniéj jednak u Szymona, dopominał się o pieniężne swe należności. Nie przeszkodziło mu to dać im po parę czarek wódki. Szymon, swoje wychyliwszy, płakać zaczął i na gorzką dolę swoję i swo-