Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gospodarzowi swemu wiózł, złapali go, taj zaczęli w niego walić kijami...
— Jezu! — rozległ się po izbie krzyk Pietrusi, która z fartuchem pełnym ziół i ręką zatopioną w uschłe rośliny przed piecem stojąc, oczy szeroko otworzyła i zatrzęsła się całém ciałem.
— Kijami! — jęknęła jeszcze i opamiętawszy, się nieco, znowu zioła w ogień rzucać zaczęła. Płomień buchnął żywiéj, na izbę wionęła silna i pachnąca mgła, z wierzchołka pieca, głos staréj powtórzył.
— Kijami. Żebra jemu połamali, ręce nogi połamali, ludzką twarz krwią obleli i nieżywego porzucili na szerokiém polu, na pustém polu, białemu śniegowi na podściół, czarnym krukom i kawkom na strawę.
W izbie zapanowała chwilowa cisza, poczém ślepa baba opowieść swą kończyła.
— A Prokopicha sołdatka z żalu po swoim nieboraczku synaczku wzięła i sfiksowała. Z litości ją ludzie karmili i odziewali a ona, bywało, w ciemny kąt zalezie i ciągle o swoim parobku Prokopku opowiada i opowiada, a po zmarszczonéj, stareńkiéj jéj twarzy, jakby kto grochem sypał, łzy cieką a cieką... I ja tam była, gadania jéj słuchała, na łzy jéj patrzała a teraz to wszystko przed ślepemi oczyma memi, jak żywe stanęło...