Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie drzew, nawpół ogołoconych z liści. Gaje rozrzucone po wzgórzach stały w złocie i w przeróżnych odcieniach purpury, a powietrze, przeniknięte rzeźwym i suchym chłodem, było tak ciche i czyste, że najlżejsze drgnienie nie poruszało srebrnych pajęczyn, wieszających się po gałęziach drzew, krzewach polnych i badylach ogrodów, że widnokrąg wyglądał jak okrągła tarcza, wypukłemi rzeźbami napełniona i kloszem z najprzezroczystszego kryształu okryta. W cichym krysztale powietrza i łagodném świetle słońca, pomiędzy szmatą zoranéj roli, a ogrodem pełnym uschłych badyli, domowstwo kowala przedstawiało obraz głębokiego spokoju, ożywionego migocącemi w słońcu szybami małych okien. Cisza zalegała pole i ogród, bielejącą za ogrodem ławicę piasku i srebrnie za piaskiem połyskującą szybę stawu; przerywały ją tylko dwa odgłosy pracy ludzkiéj: miarowe, twarde, silne uderzenia kowalskiego młota i miarowe także lecz daleko szybsze i mniéj głośne stukanie trącéj len cierlicy. To ostatnie zdawało się wtórzyć piérwszemu, a z ciężkich uderzeń młota i szybkiego tententu cierlicy, z dymu wijącego się nad kominem domu i płomienia, błyskającego za otwartemi drzwiami kuźni, z rozlegających się w ogrodzie głosów dziecinnych i głuszącego je czasem piania kogutów, w łagodną harmonią i ciche ukojenie otaczającéj