Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją pocałowała i, palcami z oczu łzy ocierając, zaczęła:
— Ratuj, ciotko, dopomóż, — ja tobie przez całe życie wdzięczną będę...
— Aha! — przeciągle wymówiła Stepanowa i oczy jéj w zmroku błysnęły jak dwa płomyki.
— To ty do kowalichy o poradę prosić chodziła...
— Ale!
— Dała jaką?
— A dała... niech jéj Pan Bóg wszystko dobre daje... — Rozalka całém swém giętkiém ciałem zwiesiła się na szyi dziewczyny i do ucha jéj prawie szeptać zaczęła śpieszne, naglące, namiętne pytanie. Franka broniła się przez chwilę wstydliwie i z bojaźnią twarz odwracając. Wstydziła się i lękała tajemnicy swojéj. Ale Rozalka, obejmując ją jedną ręką, drugą pchała jéj w usta kawałek swego niedojedzonego ogórka a z wielkiéj serdeczności przyginała ją ku ziemi tak, że obie omal położyły się na trawie. Przytém osypywała ją pieszczotliwemi nazwami gołąbki, zuzuli, robaczka, rybki. Do czułości takich Franka w twardéj, sierocéj swéj doli przyzwyczajoną nie była. Pochlebiało jéj, że w ten sposób obchodzi się z nią kobieta starsza i gospodyni chaty zamożnéj. W rękę Rozalkę pocałowała, ciotką ją nazwała i znowu skarżyć się i lamentować zaczęła. Rozalka ją