Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z łyżki i ust dziecka na brzeg pieca, dziecko ksztusiło się i śmiało zarazem; Stepan także śród niezliczonych zmarszczek swéj twarzy uśmiechać się zaczął. Wkrótce jednak, srogo znowu brwi zsunął i z ust wyrzucił ciche przekleństwo. Dla czego w dostatniéj chacie jego panuje niedostatek taki, że ot dziecko swe karmić musi zimną resztką krupniku, a sam, głodnym będąc, jeść czego niéma? Komora przecież pełna. Tak, ale chata pusta. Dziecko w niéj to jedno tylko, a żonka po świecie lata, z językiem wywieszonym jak u suki. — Suka! — zamruczał i znowu zaklął. Potém jeszcze do dziecka rzekł. — Oj, żeby tamta twoją matką była, nie tak by ty wyglądał...
Po chwili, ojcowskiemi rękoma na sienniku ułożone, mizerne dziecko, znowu zasnęło, a Stepan, przyniesioną z komory kromkę chleba z kawałkiem słoniny zjadłszy, siedział przy ścianie na ławie i drzemał. Orał dziś przez dzień cały, tak więc znużonym był, że aż całą swą postacią kołysał się od senności to w tył, to naprzód. Jednak do snu się nie układał. Na żonę czekał. Był-że to objaw czułości małżeńskiéj? Doświadczyć tego miała Rozalka, gdy na godzinę przed północą, do chaty wracała. Wracała zaś w humorze wybornym. Uszczęśliwiało ją to, że Pietrusię złapano dziś na gorącym uczynku szkodzenia ludziom, i że odtąd nie tylko cała wieś, ale i Stepan w obrzydzenie ją weźmie