Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze coś lub kogoś przeklinać musiała; podobno sprawiało to ulgę nieustannéj zgryzocie, która u innych roztopiła-by się w łzy, a ją napełniała warem i płomieniem.
Zasmucony, lecz już ułagodzony głos Piotrowéj, przebił się przez wrzaskliwe zawodzenia Rozalki,
— Żeby tam nie wiem co, — rzekła, — ja taki będę wiedziéć, kto to ten złodziéj.
Zwróciła się do Piotra.
— Pietruk, — rzekła głosem, który objawiał zgodny i przyjacielski stosunek jéj z mężem; — idzi do Akseny.. popytaj sia, może ona zna co takiego, żeby tego złodzieja odkryć...
Nad wszelkie spodziewanie niewiast, Piotr ani jedném słowem nie sprzeciwił się temu żądaniu, wstał, na głowę czapkę baranią włożył i z chaty wyszedł.
Wieczór to był jesienny, ciemny; wiatr szumiał w ogrodach i miotał krzewami; pod niebem szmaty chmur, lecąc jak ciężkie ptaki, przysłaniały to znowu odsłaniały gwiazdy. Błotnistą ścieżkę wijącą się pomiędzy ścianami obór i gumien, a opłotkami ogrodów, wysoki, barczysty, chłop, w kożuchu i baraniéj czapce, z grzbietem nieco przygarbionym, szedł szerokim i ciężkim krokiem w kierunku zagrody kowala. Zdala już widać było kuźnią, buchającą czerwoném światłem i słychać turkot odjeżdżających wozów. Przed tą kuźnią, zawsze jak