Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z komory wypadła, włosy sobie z głowy wyrywając, a po chacie téż biegając; jeszcze donośniéj i piskliwiéj wtórzyła.
— O Matko Bozka przenajświętsza! zmiłuj sia, zmiłuj sia, zmiłuj sia ty nad nami nieszczęśliwemi!
Mcżczyzni rozprawiać i kłócić się przestali, i z gębami pootwieranemi, jak słupy stojąc, błędnemi wzrokami wodzili za niewiastami, które jakby w konwulsyach rzucały się po izbie. Sporo czasu upłynęło zanim gospodarz chaty, zrazu perswazyą, a potém groźbą spuszczenia im pięści swych na plecy, dopytać się u niewiast zdołał, co się stało. Stała się istotnie rzecz zasmucająca: z komory zginęły dwa sadła, dwanaście par kiełbas, i dziesięć ścian świeżo utkanego płótna. Wszystko to ukradzione zostało nie wiedziéć kiedy, przez kogoś, kto odpowiedniém narzędziem wewnętrzną okienicę przepiłował, zamykającą ją zasuwę usunął, przez okno do komory wlazł i tyle dobra z niéj wyciągnął. Okno komory wychodziło na ogród, w téj późnéj jesiennéj porze pusty i tylko błotem pokryty, noce jesienne długie są i ciemne... Piotrowa rozpaczała; Piotr, stratę poniesioną mniéj żywo do serca biorąc, zmartwił się jednak i nadewszystko oburzył się przeciw nieznanemu złoczyńcy. Ludzie, którzy tu obradowali i obrady swéj nietylko nie skończyli, ale po razy kilka jeszcze kończyć nie mieli, rozeszli się zwolna; w izbie pozostał Piotr, w zamyśleniu