Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo to prawda?
Wszyscy, nawet poważny i skupiony w sobie Piotr Dziurdzia, obejrzeli się na mówiącego. Był nim wysoki, ładny Klemens.
— Co takiego? co takiego? co ty gadasz? — zaterkotała Stefanowa.
— Albo to prawda, że wiedźma na ogień przyjdzie? — z nogi na nogę przestępując, powtórzył parobek.
Tym razem wszystkie kobiety pootwierały szeroko usta, a Franka półgłosem znowu zajęczała — Oj, Klemens, Klemens! — Ale siwy, chudy, nizki Jakób Szyszko uroczystym głosem rzekł:
— Za dzidów pradzidów naszych przychodziła, to czemuż-by i teraz nie miała przyjść?
— Ale! — powtórzył chór głosów.
Klemens znowu z nogi na nogę przestąpił i mniéj trochę śmiało niż przedtém zauważył:
— Może jéj ze wszystkiém na świecie niéma?
— Kogo? — wrzasnęła Stefanowa.
— A wiedźmy... — wahającym się już głosem odpowiedział parobek.
O! tym razem, przeciw tak zupełnie już krańcowym wątpliwościom, wybuchnęła burza. Stefanowa porwała się obu rękoma za biodra i do Klemensa przyskoczyła.
— Wiedźmy niéma? — krzyknęła — a dla czego mleko u krów przepadło? ha? dla czego przepa-