Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krótkie, niewyraźne przekleństwo. Wstydził się może i wrzał cały.
Wstydno! — rzekła głośno niemłoda i widocznie schorowana, ale jeszcze urodziwa żona Piotra Dziurdzi, najdostatniéj ze wszystkich kobiet ubrana i najmniéj krzycząca. — Ja z moim wiek przeżyłam, synów pochodowałam, że wyrośli jak te dęby, a nigdy pomiędzy nami swarów i bitwy nie było, dalibóg nie było.
— Wstydno! — powtórzyło kilka głosów, a jeden z chłopów, na Stepana wskazując, z uśmiechem dodał:
Takij z niego mużyk? Babie przywodzić pozwala! ja by ją...
Nad tym gwarem słów i śmiechów, wzbił się znowu głos Rozalki, ale tak już tym razem ostry i rozpaczliwy, jakby jéj nóż do gardła przykładano.
— A osinowe drzewo? pewno osinowe? prisiahnij Pietruk, że osinowe...
Stary, nizki chudy chłop, ktorego zwano Jakóbem Szyszką, wystąpił z gromady, zbliżył się do kobiety, którą wątpliwość co do gatunku narąbanego drzewa w rodzaj wściekłości wprawiała i z powagą przemówił:
— Nie duryś, Rozalka! Jaż tam był i widział, że drzewo jest osinowe... Toż i u mnie nieszczęście... i ja chcę téj wiedźmie przeklętéj w oczy zaj-