Stepanowéj żonki, ale dlatego, że już robotę swoję ukończył. Pod ścianą stajenki leżał duży stos cienkich, suchych, do zapalenia wybornych drewienek. Pochylił się, ujął ten stos w ramiona i wyszedł z nim za bramę chaty. Tu powitał go chóralny okrzyk bab i otoczył rój dzieci. Dziewczynki poodrywały się od płota i podchodziły do niego zwolna, chłopcy, jak źrebięta skakali dokoła niego, wierzgając i wrzeszcząc.
— Won! poszli — krzyknął Dziurdzia na dzieci, które téż rozbiegały się na wsze strony, ale w pobliżu stanąwszy, przypatrywały się wciąż niesionemu przezeń drzewu, jakby to był przedmiot po raz piérwszy w życiu przez nie widziany. Jedna z bab, ta, która właśnie rej pomiędzy wszystkiemi innemi wiodła, wysoka, chuda, śniada, z czarném palącém okiem, Rozalka, Stefanowa żona, wyskakując naprzód i rękoma za biodra swe chwytając, z niezmiernym zapałem do Piotra zawołała:
— A osinowe drzewo!
— Nu, a jakież? — pogardliwie odrzucił poważny chłop.
— Czy pewno osinowe?
I zaczęła daléj prędko i z zawziętością trzepać językiem.
— Bo jeżeli nie osinowe, to nic z tego nie będzie... wiedźma nie przyjdzie na inne drzewo, tylko na osinowe..! Prysiahnij Pietruk, że osinowego
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/023
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.