Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaledwie rozpoczynającego życie, przemienił się był na takiego dziadka kościelnego, który w każdej bramie i na wszystkich schodach wyciąga rękę po jałmużnę. We wszystkich bramach i na wszystkich schodach żebrał właśnie o to stanowisko, którego że nie zajął, pojąć nie mogłem. Teraz, zaczynałem rozumieć. Ach, tak! Przyczyny, dla których musiał żebrać i nic nie wyżebrał, znałem przecież dobrze, tylko że niepodobna zawsze o takich rzeczach myśleć i pamiętać. Tak, to prawda! Przepowiednie kolegów szkolnych i innych osób blizkich, nie mogły spełnić się dla niego. Teraz, kiedy sobie to przypomniałem, po czole przemknął mi płomień i w sercu uczułem coś niedobrego. Ale, cóż robić? Skoro się miało nieszczęście urodzić w dniu feralnym! Świat przecież jest rozległym, a człowiek, taki zwłaszcza jak on, nie jest grzybem, któryby musiał w jednej tylko kępce mchu wiecznie siedzieć. Przytoczyłem parę znanych mi wypadków, w których takie dziady kościelne, do jakich on przez lat parę należał, ulegali nowej metamorfozie, stając się ludźmi sławnymi i możnymi na dalekim wschodzie lub zachodzie.
— To prawda — rzekł — znam także podobne wypadki, ale ten sposób radzenia sobie był mi