Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny kolor świecił z pod brwi siwiejących i zjeżonych. Twarz ta, z temi brwiami i oczyma, pogięta w mnóstwo zmarszczek, miała charakter, przypominała mi widywanych na obrazach ascetów-pustelników. Byłbym może przecież nie zwrócił na nią uwagi, gdyby nie szczególne fluktuacje, którym podlegać zaczęła w czasie rozmowy o Zdrojowskich. Do tej rozmowy indywiduum wmieszać się widocznie pragnęło, lecz brakowało mu śmiałości, albo zręczności, więc wyciągało tylko szyję to w jedną stronę, to w drugą, obracało twarz do jednej osoby, to do drugiej, otwierało i zamykało usta, kręciło się na krześle jak na śpilkach, słowem, doznawało wzruszeń widocznych i, pomimo niemożności wypowiedzenia ich słowami, bardzo silnych. Trochę zaciekawiony, zapytałem pani domu, której miałem szczęście być sąsiadem: Kto to taki?
— To jest sąsiad Mirowa, taka sobie figura! — odpowiedziała pomiędzy dwoma na prawo i lewo rzuconemi zapytaniami i odpowiedziami.
Figura była określeniem zręczniejszem od indywiduum, ale niewiele jeszcze objaśniającem. Po drugiej stronie swojej miałem ładną osóbkę, sąsiadkę Mirowa, z którą od przybycia tu swego dość dobrze się poznajomiłem i do której zwró-