Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie oddam taniej jak po rublu! Bój się Boga Szloma; kartofle nie urodziły w zeszłym roku, a ztąd wiesz dobrze, że i cena okowity podnieść się musi!
— Ja wielmożnemu panu daję po pięć złotych, odpowiedział inny głos z izraelskim akcentem.
— Po rublu i pieniądze z góry wszystkie!
— Pieniądze z góry! kto to słyszał? na co wielmożnemu panu tyle pieniędzy z góry!
— Na co? na co? a interesa! no zaczekaj! idę teraz do miasta, za godzinę wrócę! Oj, te interesa!
Przy tych słowach otworzyły się drzwi, i do salonu wbiegł raczej niż wszedł p. Rostowiecki w paltocie, z kapeluszem w ręku, ubrany jak do wyjścia.
— A, masz gości Olimpko! zawołał, i kochanych miłych gości, dodał ze zwykłą sobie dobrodusznością. Jak się masz Spirydjonku! Rad jestem, że widzę pana panie Gaczycki! Przebaczcie panowie, że muszę was opuścić, bo przyjechałem przed godziną na jedną tylko dobę do miasta, i mam mnóstwo interesów. Sprzedaję okowitę, trzeba jesienne podatki płacić... omłót żyta pokazał się mniejszym niźli się można było spodziewać...
— Jean, przerwała pani Olimpja, niczem się więcej nie zajmujesz jak temi nieznośnemi interesami i gospodarstwem...
Pan Jan pocałował ją trzy razy w rękę.
— Ciężkie widzisz bo czasy, moja duszo! interesów mnóstwo, gospodarstwo trudno prowadzić, a przytem pragnąłbym, aby ci na niczem nie zbywało... A! rzekł po