Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

August mówił do Wandy głosem drżącym od wzruszenia, którego całkiem pokryć niepodobna mu było:
— Jak te łódki przed chwilą płynące obok siebie po wodzie, tak drogi nasze zeszły się zrządzeniem trafu... na chwilę. Wkrótce roztrąci je przeznaczenie. Pani pójdziesz dalej przez życie, swobodna, wielbiona, i będziesz szczęśliwa tak jak na to zasługujesz... mnie na wsparcie pozostanie męztwo, cecha prawdziwego człowieka — za pociechę i wspomnienie o pani pieśń, którą pani wskrzesiłaś w mej piersi... Jeśli kiedy echo tej pieśni doleci do ciebie... pomyśl o mnie...
Nie mógł dalej mówić... posłyszał ciche, tłumione, a niepodobne do stłumienia łkanie Wandy.
Zadrżał cały.
— Wando! zawołał — a zdawało się że wyraz ten niezależną od niego mocą wydarł się mu z piersi. Wyciągnął ramiona i miał już pochwycić w objęcia i przycisnąć do piersi wiotką, kłoniącą się ku niemu postać dziewicy. Ale znowu i nagle powstrzymał się, opuścił ręce, zwiesił głowę i tylko jęknął głucho, jak gdyby mu od tej walki pękło cóś w sercu.
Wanda wyciągnęła do niego rękę; dwa strumienie niepowstrzymywanych już łez zwolna płynęły po bladych jej policzkach.
— Panie Auguście! rzekła; jestem młodą, niedoświadczoną i nie rozumiem dobrze co się ze mną dzieje... wiem tylko że cierpię bardzo, ale wiem także, że cierpienie to znieść potrafię z męztwem, które jak powiedziałeś cechą