Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O myśli pełna rozkoszy bez granic!
Oczy jej zatrzymały się na nim, jak jego wzrok na niej spoczął; widział jej nagłe bladości i rumieńce, dojrzywał błyskawiczne chmury żalów i tęsknot, mknące po jej tak pogodnem wprzódy czole. A czyliż mylił się w znaczeniu tych dwóch łez drobnych, które niedawniej jak dnia poprzedzającego widział drżące w głębi jej źrenic, i łamiące w sobie odblask szafirowych oczu, niby dwie kropelki rosy przeświecające w sobie niebo...
Tak, ona go kochać mogła... kochała go już może...
Na tę myśl, wszystkie blaski jakie mogą istnieć na licu ludzkiem trysnęły na twarz Augusta. Ale w mgnieniu oka zniknęły, a zastąpiła je ciemna, rozpaczna chmura...
A jednak, ona nigdy, nigdy nie będzie moją!
Znaleźć i stracić, spotkać się i rozłączyć, ukochać i nie módz powiedzieć: kocham! zostać ukochanym, i nie mieć prawa zażądać nawet przelotnego spojrzenia miłości! — o rozpaczy!
Dla czegóż więc natura, serca nieszczęśliwego człowieka w głaz lub lód nie zamieni? czemu nie rzuci mu zasłony na oczy aby nie widział piękności? Co uczynił złego na ziemi, aby los miał prawo tak szydzić i znęcać się nad nim?
Takie pytania zadawał sobie August, i podniósł wzrok ku niebu, jakby chcąc je wyzwać aby mu odpowiedziało.
Podniósł wzrok, i stanął na miejscu jak wryty. O kilkanaście kroków przed nim, i twarzą zwrócona ku niemu chodnikiem ulicy postępowała Wanda. Ujrzawszy zdala