Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wanda uprzejmie postąpiła ku niemu, i wszedłszy do salonu podała mu rękę.
— Przebacz pan, żeś czekał, wyrzekła z serdecznym uśmiechem; spodziewałyśmy się nawet z mamą widzieć pana, bo przecie same prosiłyśmy go wczoraj, abyś nas odwiedził. Ale służba nie oznajmiła nam pana przybycia sądząc zapewne, że się znajdujemy w salonie. Tymczasem mama dziś trochę cierpiąca i nie opuszcza od rana swego pokoju, a ja byłam w tej chwili zajęta naszą biedną Andzią.
Pan Gaczycki nie spuszczał wzroku z Wandy. Czy nie miał siły oderwać oczu od jej twarzy? czy pragnął coś na niej wyczytać? Po chwili odezwał się:
— Ja także proszę panie o przebaczenie, i to za winę mocno wykraczającą przeciw przyjętym towarzyskim formom. Od kwadransa może lub więcej stałem tu sam jeden, i przez drzwi półotwarte przypatrywałem się staraniom jakiemi pani otaczasz to biedne chore dziecię.
Lekki rumieniec zabarwił policzki Wandy.
— Starania te są dla mnie bardzo miłe, odrzekła; dziecię to, które mając rodziców może się zwać sierotą, wzbudza we mnie niezmierne współczucie. Odkąd je mam u siebie ciągle o niem myślę; mam cel każdego dnia i zajęcie każdej godziny. i szczerze wdzięczną panu jestem, żeś je powierzył naszej opiece. Matka moja także się bardzo zajmuje chorą dzieciną.
— O tem że matka pani zajmie się losem biednego dziecka, znając oddawna wielką dobroć jej serca, nie wąt-