Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi o co. Czyś się nie wygadał przypadkiem, Polciu? I wycałowała mię w dodatku w oba policzki... fi! nie lubię pocałunków od takich osób!
To mówiąc wyjęła z kieszeni chusteczkę, i otarła nią zrumienioną twarz, jakby z niej zetrzeć chciała ślady pocałunków kobiety, o której przekonała się że była złą matką. Zarazem odwróciła się od lustra, i spojrzała na stojącego w środku pokoju męża.
— Polciu! co tobie? zawołała podbiegając do niego, uderzona zapewne wyrazem niezwykłego wzruszenia jaki się malował na twarzy pana Pawła.
— Stasiu, mój aniele drogi! odpowiedział pan Paweł biorąc żonę w objęcia, ta kobieta śmiała spotwarzać cię przedemną... mówiła mi że pan As kocha się w tobie, a ty w nim...
Stasia wyrwała się z objęć męża, odskoczyła o parę kroków, i wpatrzyła się w niego wielkiemi oczami. Na ruchomej jej twarzy zjawił się naprzód gniew, potem żal, potem figlarne błyski poczęły przebiegać po ustach, i nakoniec parsknęła głośnym, długim, srebrzystym śmiechem.
— Ach mój Boże! zawołała śród śmiechu, jakaż to zabawna kobieta! To dopiero wymyśliła niestworzoną historję! Wiesz Polciu? ona się tak zemścić chciała za moją bajkę o starej czapli; ale ja jej jeszcze dwadzieścia takich bajek powiem przy sposobności!
I śmiała się jeszcze, a coraz bardziej.
— Stasiu, ty się śmiejesz z takiej potwarzy! wyrzekł pan Paweł zdziwiony nieco.