Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przebacz pani jeśli pytaniem mem uczyniłem jej przykrość; ale prawdziwie brylant ten jest tak piękny...
— O, żadnej mi pan nie uczyniłeś przykrości, odrzekła żywo Olimpja odzyskując śmiałość; pierścień ten otrzymałam od mego męża... przywiózł mi go z zagranicy...
Usta pana Edwarda zagięły się w dziwny tajemniczy uśmiech, a oczy jego przeniosły się powoli na twarz pana Spirydjona, który siedział dość blizko, aby módz mimo gwaru panującego w salonie usłyszeć rozmowę. Ale pan Spirydjon nie słyszał albo udawał że nie słyszy; wzrok miał spuszczony, i trochę ukrywanego zmięszania na twarzy.
Olimpja powstała, i z dumnie podniesioną głową przeszła do innej gruppy towarzystwa zgromadzonego około kozetki, na której siedziała Stasia. Pomiędzy gruppą tą, jaśniały jak słońca damy amarantowa i fijoletowa, a śród nich błyszczały dwa krzyże pani Apolonji.
Rozmowa o Wandzie Rodowskiej nie ustawała. Była to znać kwestja paląca dla zebranego w salonie pani Olimpji towarzystwa. Trzy kobiety śpiewały o niej trio do którego niemym akompanjamentem było milczące kiwanie głowy starej panny.
— Moi państwo, mówiła Stasia, z trudem dobijając się do słowa, powiedźcież mi w końcu, czem tak bardzo w oczach waszych zawiniła ta biedna Wanda? Przecież nie popełnia nic takiego...
— Popełnia, popełnia! zawołała fijoletowa dama, odrzuca porządnych młodych ludzi którzy się o nią starają, a bałamuci żonatych...