Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być w tym wrzasku trwoga, gniew, krzyk na pomoc, wołanie na bój. Zlatują się też zewsząd, z nad wody, z głębin lasu, z pól odległych. Wielkie, czarne, przerażone, ciężkim lotem śpieszą pojedyńczo, gromadami, krążą w powietrzu lub osiadają na gałęziach, u gniazd, w których pisklęta już spore, skrzydeł próbując podlatują. Od czegoż padł na nie strach taki wielki? Czego rozwrzeszczały się tak piekielnie? Brzydko, chrapliwie, monotonnie, głupio wrzeszczą głupie, nieznośne wrony!
Pod niebem, pod samem niebem, krogulec waży się na skrzydłach szerokich i pod grozą oka swego długo trzyma poetów lasu. Straszne to oko: krwią zaszłe, krwi żądne, dalekowidzące. Z pod chmur dostrzega ptaszę w krzewinie; w głąb ziemi chyba zapaść, aby się przed nim skryć. Kiedy przez chwilę, nieruchomo jak teraz pod niebem zawiśnie, to tylko dlatego, aby namyślić się i wybrać ofiarę. Potem jak piorun spadnie na kogo zechce, i sądu nie będzie, ani litości. On pan, bo silny.
Umilkł las, w gąszcze najgłębsze skryli się jego poeci, i słychać tylko po krzakach, po gniazdach, ciche wołania, fruwania, pogwizdy podobne do jęków. I te ustały. Cicho, jak makiem posiał. Terror nakrył wierzchołek lasu, jak wieko trumnę.
Tylko wrony nie przestają wrzeszczeć, owszem,