Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i trzy razy zrzucane, trzy razy jest znowu. Uciekamy! Ba! Nie łatwo! To pułapka. Przedzierasz się i przedzierasz przez krzaki kolczaste i liściaste, przez paprocie ogromne, przez widłaki, które rzeszami po mchach łażąc, stopy ci oplątują; wciąż jeszcze świata bożego nie widać. Grzyby i ocet zapachniały jednocześnie. Syrojeżki, czerwone jak jabłuszka, kupką siadły pod sosną, która gałęzie jak parasol nad niemi rozstawiła, i pod tym samym parasolem, w pobliżu, rozsypały się narodem całym maślacze brunatne, tak połyskujące, jakby naprawdę były posmarowane masłem. A octem pachnie od mrowisk, wznoszących się pod sosnami. Muszą być drogi bardzo liczne, całe systemy dróg, okrywające państwo mrówcze, na dnie listowia, porastającego ziemię, pod warstwami igieł suchych, które tu nie wiedzieć od ilu lat, jedne na drugie, każdej jesieni padają i padają. Lecz wiele czasu i trudu potrzeba, aby je odkryć, a tymczasem duszność taka, że płuca proszą o powietrze, ręce pokłute i kędy spojrzeć — pajęczyny z pająkami!...
Jednak przestrzenie wolne i jasne już kędyś niedaleko, bo nieco wiatru dostaje się w zarośla i zapach żywicy osłabł znacznie. Ptaki także, które w upale i duszności milczały całkowicie, odzywać się zaczynają. Rzednieje podszycie lasu; drzewa same coraz rzadziej roz-