Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lekcye botaniki poglądowej; sąsiadki i sąsiedzi przywozili próbki materyi, miary bucików, tytuły gazet, a wszyscy ze wszystkich kątów pamięci zbierali i do kufra mi ładowali przestrogi hygieniczne, estetyczne, moralne: nie przeziębiać się! nie wychylać się przez okna wagonów! Nie paplać jak sroczka! Nie śmiać się jak dzwonek! nie dać się olśnić blaskom wielkiego miasta, które są niczem więcej, tylko vanitas vanitatum... zdaje się, że vanitas vanitatum... czy końcówki dobre?
— Zupełnie dobre, lecz okropnie niedobrem jest to, że w zawierusze tego ewenementu pamięć o mojem istnieniu tutaj zginęła, jak liść zeschły, uniesiony wiatrem.
Z pokorą, pełną figlarnych uśmiechów, rzekła:
— Bardzo przepraszam, ale to prawda: — zginęła!
Tym razem zaśmiali się oboje, bo on jasno widział, że »to« nie było prawdą. Wszystko w niej, jak w naczyniu kryształowem, było dla niego jasnem i widocznem. Dziwił się nieraz, jakim sposobem istota ludzka, choćby młoda, posiadać może świeżość serca i humoru tak nietkniętą i przedziwną. Przypisywał to atmosferze patryarchalnej, która w jej domu rodzinnym panowała, rozmaitym właściwościom wsi, a nadewszystko własnej jej naturze anielsko-