Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w oczach. Mężczyzna pozostał tam, gdzie stał przedtem i głowę pochylił nizko.
— Nie, nie! Nie tego chciałam! Nie po to... Boże wielki! Pan może myśli, że po to wzywałam...
Zaśmiała się takim śmiechem, w jakim serce rwie się na szmaty i ciągle tak śmiejąc się, mówiła:
— Więc tak... tak! Zgoda dusz, patrzenie duszą w duszę, nostalgia ideału... budowanie drabiny ku gwiazdom... obrona, dobra rada... O, samozwańcy!
Śmiała się jeszcze chwilę; on milczał. Potem była znowu minuta ciszy, aż bez śmiechu już, owszem, ponura i ze zmarszczonem czołem, cicho rzekła:
— Byłam szczerą, niech pan wierzy, że byłam zupełnie szczerą. Tylko obudził pan we mnie głos, którego nigdy słuchać nie chciałam, któremu, ilekroć się odzywał, rozkazywałam — spać. Obudzony przez pana, ozwał się, ale na szczęście prędko umilkł wobec — wstydu. Nie będziemy szukali razem na zegarze świata godziny nadzwyczajnej, aby nie znaleźć najgminniejszej!...
Teraz on, nie zbliżając się, w postawie nieruchomej i z głową spuszczoną, mówić zaczął:
— Błagam o przebaczenie, choćby dlatego, że mówiąc o rzeczach nadprzyrodzonych, by-